Z ziemi wolskiej do Polski

Ten pierwszy moment, kiedy człowiek wraca do kraju dzieciństwa, wychodzi na ulicę i slyszy „k**wa” – niezapomniane!

Pełni wzruszenia wylądowaliśmy w Katowicach. Przez cały (spóźniony dwie godziny) lot trzy panie siedzące za nami przypominały nam na czym polega narzekanie. To Bóg je przysłał, te panie. Żebyśmy łagodnie przeszli szok kulturowy.

Może to zmiana ciśnienia, może kilkadziesiąt razy większe stężenie pyłów w powietrzu, a może chmury i deszcz sprawiły, że głowa bolala nas trzy dni z rzędu. Nie wiem co jest w tej Polsce, ale wystarczą dwie dobry, żeby człowiek zaczął narzekać. W Hiszpanii: mieszkamy w norze hobbita, nie mamy pracy, nie rozumemy co do nas mówią – spoko, jakoś to będzie, powolutku, poco a poco. W Polsce wracamy z zakupów, urwa się ucho od siatki – i już leci soczyste o żesz k**wa mać i rozdrażnienie tnie duszę jak piła tarczowa.

Może to pogoda. Może to ciśnienie. Może to coś w języku polskim, nasączonym tysiącletnią tradycją nieszczęść i tragedii.

A może największym nieszczęściem Polaków jest wynalazek słowa „k**wa”, które tak cudownie warczy i rozładowuje wszelką frustrację, że odruchowo każdy szuka byle okazji, żeby sobie móc wypalić, jeżeli nie głośno to przynajmniej w głębi ducha.

Motorki nasze kupił nam Hubert. Oba markowe, ale jeden jest przeciwieństwem drugiego: jeden wygodny, szeroki, kulturalny, cichy, bezobsługowy. Drugi kanciasty, wąski, wyjący, warczący, rwący i wrzeszczący, ze wszystkimi bebechami na wierzchu, kopcący z rury jak lokomotywa.

Ten drugi jest mój.

Huberta poświęcenie autentycznie mnie wzruszyło. Ten mały motorower jest zdrowy jak byk, ale uparty jak osioł. Jest stworzony do wszystkiego tylko nie tego, do czego ja go chcę użyć. Więc zanim wszystko zostało w nim doprowadzone do stanu używalności, żeby między cywilizowanymi ludźmi można jeździć, to Hubert zdążył się kilka razy poddać. Ale za każdym razem powstał i ruszał do walki o Pielgrzymkę. Taka jest siła przyjaźni.

Co wy wiecie o przyjaźni, wy, z kontami na FB pełnymi tysięcy „przyjaciół”? To poświęcenie czyni ludzi przyjaciółmi, a nie lajkowanie. Przyjaźń to ten właśnie rodzaj miłości, o której mówił Jezus. Gdyby nie przyjaźń – której obaj nauczyliśmy się od Jezusa właśnie – cała ta Pielgrzymka nie byłaby możliwa.

Pierwsze trzy dni spędzaliśmy więc na nauce jazdy, załatwianiu jakiegoś cieplejszego ubrania, kupowaniu kasków… nie, nie żartuję. Planowaliśmy dwa miesiące jazdy po całej Polsce a nie mamy kasków, ubrań i nie za bardzo umiemy jeździć na tym, na czym jedziemy. Taki już nasz urok.

Bardziej godną pożałowania sprawą jest fakt, że Dominika nigdy w życiu nie prowadziła motoroweru, skutera ani motocykla.

Wzięliśmy ją więc na jakiś parking i dalej robić szkolenie!

Po godzinie jazdy w kółko po parkingu, podczas którego nie przekroczyła nigdy 25 km/h, uznaliśmy, że święta lady Dominika z Zafarraya jest gotowa jechać z Katowic do Krakowa natychmiast. Z prędkością 80 km/h. I nie żadną boczną drogą, tylko najgłówniejszą jaka jest.

I pojechała. A potem jeszcze do Bochni. I to wszystko się udało, na krzywy ryj, na wariackich papierach, wbrew wszystkim poradom i lękom ludzi, którzy całkiem rozsądnie nie odważają się na aż tak improwizowane Pielgrzymki.

Wcale mnie to nie dziwi. Wiem, że tak naprawdę to nikt prawie nie wierzy w Boga. No, w każdym razie nie takiego realnego, co to działa w praktyce, na drodze krajowej między Katowicami a Krakowem.

Oczywiście nie muszę dodawać, że metodą „na Boga” co prawda wszystko kończy się szczęśliwie, ale nigdy bez usterek i ciągłych zmianów planów. Na tym polega Pielgrzymka.

Oto dowód, że święta Dominika dojechała pierwszy raz w życiu skuterem pierwsze 100km i żyje i jest szczęśliwa. Żaba świadkiem.

Uzyskaliśmy więc potwierdzenie, że ten beznadziejnie nierealistyczny projekt zyskał uznanie Boga i od poniedziałku 24 czerwca bierzemy się za pielgrzymkową jazdę.

Do tej pory zdążyliśmy już asystować w chrzcie w Katowicach (Bóg nalegał, bo oryginalny plan przewidywał, że będę w Krakowie) i rozdać pierwszy cudowny obrazek. Zatytułowałem go „Narodzenie świętego”. Kopii nie mam. Cudowne obrazki są jednorazowe. Jeżeli ktoś zapragnie sporządzić reprodukcje, musi się zgłosić do właściciela.

Z ciekawszych incydentów wartych wzmianki, pękł mi ząb. Ten sam, który mnie bolał w trakcie gryzienia przez ostatnie pół roku. Teraz mam pół zęba, ale za to nic mnie nie boli.

Cudowny obrazek pt „Narodzenie świętego”

Mimo wszystko udam się do dentysty, bo co prawda nie boli mnie jak jem pierogi, ale boli mnie jak piję piwo. To niedopuszczalne.

Powoli konstruujemy plan na najbliższe dni. W poniedziałek nawiedzamy Piegrzymowice i Ustroń, we wtorek Katowice, w środę znów okolice Krakowa. Jeżeli jesteście w pobliżu tych miejsc damy wam znać. Albo wy nam dajcie znać. W tej pielgrzymce wszystko się może zdarzyć i wszystko się może zmienić.

Krótko mówiąc: wszystko zależy od niebios.

Baron Martin Lechowicz

Dodaj komentarz