Góry i chmury

W drodze

Zakopane przywitało nas korkiem.

Motory nie stoją w korkach i motory nie płacą za parking – taka jest zasada wszechświata. Ale droga była tak wąska a droga tak zapchana wielkogabarytowymi pojazdami, więc nawet my poruszaliśmy się z prędkością pijanego bacy na rowerze (jest to ok. 10 km/h).

W drodze
W drodze

W Poroninie spaliśmy jak się okazało u podróżniczki, co miała już dość Zakopanego i okolic i wolała jeździć samotnie po świecie. Teraz tylko zarabiała pieniądze. Dowiedzieliśmy się od niej całej kupy pożytecznych rzeczy. Na przykład tego, że w górach normą jest, że rano świeci słońce, a po południu pada. Albo tego, że jeszcze nigdy w Zakopanym nie było tyle turystów co w tym roku.

Przekonałem się, że ma rację.

Ulice Zakopanego składają się wyłącznie z pensjonatów i sklepów. Całe miasto to istna świątynia konsumpcji. W połączeniu z jakąś przedziwną, tyleż intensywną co absurdalną, kapliczkowo-zabobonnistyczną wersją chrześcijaństwa, tworzy to mieszankę trudną do strawienia dla trzeźwo myślącego człowieka. Można tam spotkać sanktuaria o tak dziwacznych nazwach, że nie wiadomo czy to parodia czy na serio.

Żeby dać ilustrację powiem tylko, że my mieszkaliśmy w sąsiedztwie Matki Boskiej Objawiającej Cudowny Medalik.

A w okolicy znaleźliśmy kapliczkę, która mogłaby być w zasadzie herbem Polski. Jest to płaskorzeźba pod tytułem „Frasunki Jezusowe” i gloryfikuje najlepsze podejście do wszelkich problemów życiowych: frasowanie się.

Napis głosi na przykład: „dzieci bez opieki, osierocone, smutne i zaniedbane, przez pijaków bite i dręczone – pomódl się za nich!

Taki jest więc prawidłowy podział ról: dzieci mają cierpieć, ty masz się za nich modlić, a Jezus ma się nad nimi frasować. I tak na wieki wieków, amen.

Frasunki Jezusowe
Frasunki Jezusowe – prawidłowy model życia dobrego katolika w Polsce

Turystom to dziwne połączenie kapitalizmu i fanatyzmu religijnego z nutą masochizmu chyba się podoba, bo w weekend przed naszym przybyciem nie było ani jednego wolnego miejsca do spania w całej okolicy. Wolny był tylko jeden hotel, gdzie cena za osobę przekraczała 1000 złotych za dobę.

Gdyby gdzieś prowadzono statystyki natężenia ruchu turystycznego w stosunku do wielkości miejsca to jestem przekonany, że Zakopane byłoby w pierwszej dziesiątce. Bo co prawda taki Wersal mieli znacznie większe ilości turystów (mieli to dobre słowo w tym przypadku), ale Paryż jest ogromny, a Zakopane malutkie.

Przejechaliśmy 4000 km przez Polskę, ale żadne inne miejsce nawet nie zbliża się do poziomu zatłoczenia turystami. Całe miasto to jedna wielka noclegownia. Szlaki są tak zatłoczone, że trzeba się przeciskać między ludźmi. Na rynku w Krakowie nie ma takich tłumów jak w drodze na Morskie Oko. Na wejście na szczyt Giewontu czeka się z godzinę, a słyszałem od różnych ludzi że bywało i dłużej. Najlepszym biznesem są parkingi – 25 złotych za samochód.

W dolince
W dolince

Jak mówiłem, zasada jest taka, że motory za parking nie płacą. Oczywiście nam płacić kazali, ale od tego mamy oczy, żeby znaleźć sobie zawsze jakiś kącik na boku. Z trudem, ale udało nam się nie zapłacić za parking ani razu. Dzięki motorkom i znajomości zasad wszechświata zaoszczędziliśmy jakieś 200 złotych.

Tylko przyroda się nie zmienia. Góry są majestatyczne, dolinki są malownicze, strumyczki dalej szemrzą. I można z nich pić. Nakryliśmy jedną góralkę na tym, że nabierała wody do wiadra. Do produkcji oscypków. Mówi, że woda dobra i czysta, sanepid wszystko sprawdza i nigdy problemów nie było.

Więc myślę sobie tak, że póki z wody w strumyku góralki robią oscypki, dusza Zakopanego nie zginęła. Tyle, że mrówki po niej łażą. W postaci niekończącego się mrowiska wyznawców konsumpcji.

Postanowiłem, że podczas Pielgrzymki będzie jeden dzień na luksus. Polega on na tym, że nie mieszkamy w najtańszym miejscu jakie znajdziemy, tylko w jakimś wypasionym.

Przygotowania do sauny
Przygotowania do spa

Znalazłem więc miejscówkę, która miała spa.

Nie wiem co to jest to spa, ale właśnie o to chodzi, żeby poznać. Poszliśmy więc do Willi Adamo, gdzie przeżyłem swą pierwszą saunę w życiu.

Mam wrażenie, że coś zrobiliśmy nie tak. Bez przewodnika trudno się zorientować. Ale że mieliśmy całą miejscówkę tylko dla siebie, eksperymentowaliśmy sobie w najlepsze. Albo w najgorsze raczej, bo po ostatecznym wyjściu z dżakuzi z gorącą wodą, gdzie mnie strumienie wody elegancko siekły po krzyżu, stwierdziłem że tak mi się kręci w głowie, że chyba coś było nie tak jak powinno. Ale Dominika powiedziała, że jej się też kręci, co mnie uspokoiło nie wiadomo dlaczego. Więc leżałem sobie zastanawiając się po co w ogóle jest ta sauna. Bo dżakuzi ma fajny masaż. A w saunie to tylko jest gorąco i tyle.

Po saunie
Radość po spa

Ktoś mi kiedyś mówił, że sauna jest po to, żeby „toksyny” wychodziły przez pory. Ale za każdym razem jak pytam o skład chemiczny tych „toksyn” albo chociaż nazwę substancji co ponoć mają wyjść, to na tym się rozmowa kończy. Mam więc podejrzenie, że jest to sprawa, którą zająć się powinni prowadzący program „Trzecim Okiem przez Galaktykę„. Mi tam nic nie wyszło. Ale masaż był fajny. I nawet fajnie się w głowie kręci, jak się już człowiek przyzwyczai.

Ostatniego dnia poszliśmy sobie na Halę Gąsienicową. Dominika chciała zobaczyć to słynne Morskie Oko, żeby się w końcu dowiedzieć co tam jest takiego, że każdy Polak tam pielgrzymuje. Ale wiedzieliśmy, że deszcz będzie lać większość dnia, Morskie Oko było daleko, a Hala Gąsienicowa blisko. Tośmy poszli.

Ludzie powiadają, że w górach trzeba chodzić w dobrych butach. Ja nie miałem dobrych, dlatego je ściągnąłem, żeby przynajmniej były suche. Ale potem musiałem założyć znowu, bo skończyły się ulice i zaczęły kamienie.

Miałem nadzieję, że przy takim deszczu turystów nie będzie. Gdzie tam. Jakość tych turystów też wątpliwa. Nikogo w szpilkach nie widziałem, tyle dobrze. Ale ludzi schodzących w deszczu z rękami głęboko w kieszeniach nie brakowało. Były małe dzieci, ledwo żywe po dziesięciu kilometrach w deszczu.

Na Halę Gąsienicową
Idziemy na Halę Gąsienicową

Później dowiedzieliśmy się dlaczego nad nami latał ciągle helikopter a niżej jeździły karetki. Otóż tłum beztroskich turystów, co wlazł sobie na Giewont nie przejął się nadchodzącymi chmurami i zamiast uciekać i się chować, czekał spokojnie aż piorun kogoś zabije. Piorun nie dał na siebie długo czekać. Teraz jest żałoba, tragedia i śledztwo prokuratury. No bo przecież kto to mógł przewidzieć.

Napisałem o tym więcej na blogu, więc nie będę tutaj powtarzać.

Zainspirowało mnie to wszystko i zrobiłem kilka nowych cudownych obrazków, które wyślę subskrybentom. Dają do myślenia te obrazki.

Tymczasem jedziemy w ostatnie miejsce tej pielgrzymki: do Krakowa. To ostatnia okazja żeby się spotkać na żywo, więc jeżeli jesteś w pobliżu, spotkajmy się, pogadajmy, porysujmy, pośpiewajmy!

Ślimak
Ślimak, który co prawda nie ilustruje niczego, ale jest zbyt fajny, żeby go nie pokazać