Jednym z głównym celów Pierwszej Pielgrzymki św. barona Martina do Polski było nawiedzenie Pomnika Wielkiego Króla.
Pomnik jak wiadomo znajduje się w Świebodzinie i upamiętnia odzyskanie królestwa Gondoru przez prawowitego potomka Isildura, czyli rzecz jasna Aragorna. Niektórzy co mniej zorientowani twierdzą, że jest to pomnik Jezusa króla Polski. Jest zupełnie absurdalne, ponieważ:
Pomniki buduje się osobom nieżywym, a jak wiadomo Jezus żyje.
Osoby prawnie skazane nie mogą w Polsce zajmować wyższych stanowisk.
Poza tym wystarczy tylko spojrzeć i zaraz jest jasne kogo przestawia wielka betonowa statua. Nie ma najmniejszej wątpliwości: Jezus tak nie wyglądał.
Jako wielki miłośnik prozy J.R.R. Tolkiena pojechałem więc pod pomnik, żeby się naocznie przekonać o chwale Gondoru i wyjechałem usatysfakcjonowany. Relację dźwiękową możecie sobie posłuchać tutaj:
Po złożeniu uszanowań królowi przez barona przyszła pora na MRU.
Międzyrzecki Rejon Umocniony to trzydziestokilometrowy system bunkrów na zachodniej granicy Rzeszy Niemieckiej. Hitler i koledzy kilka lat przed II Wojną Światową wydali kupę pieniędzy na tunele, zapory przeciwczołgowe i inne zabawki po to, żeby ich Polacy nie napadli od wschodu. Po paru latach wydawania milionów dojczmarek zmienili zdanie i stwierdzili, że taniej będzie napaść Polaków. To jakieś takie bardziej niemieckie, żeby szturmować a nie siedzieć w bunkrach jak szczury.
I tak też zrobili. Ruszyli na wschód po swoich własnych bunkrach, a za miesiąc było po wszystkim. Pięć lat później wracali tą samą drogą i tutaj bunkry mogły się przydać. Ale też się nie przydały, bo już było po ptokach, bo w 1945 nie miał już kto walczyć, jak, czym i po co.
W tym czasie Polacy na swojej zachodniej granicy ani nie budowali bunkrów ani nie planowali napadać na Niemców, czym zaoszczędzili masę pieniędzy, dziękuję bardzo, chwała wielkiej Polsce, której nigdy na nic nie stać.
Teraz czekamy aż Niemcy zgłoszą się po rekompensatę za przejęcie fajnych fortyfikacji, na które poszły setki milionów marek niemieckich, a teraz Polacy oglądają je sobie za darmo i jeszcze obrażają Hitlera robiąc niemiłe napisy na murach.
Tego wszystkiego dowiedziałem się od przewodnika, z materiałów historycznych i z mojego własnego kojarzenia faktów, zwłaszcza finansowych. Tak że jak ktoś uważa, że chodzenie po bunkrach z przewodnikiem jest nudne, to odpowiem tak:
- Zależy kto jest przewodnikiem
- Zależy kto go słucha
W okolicy wsi Wysoka (dawniej: Hochwalde), gdzie znaleźliśmy miłe spanko u Grzesia, spotkaliśmy pod sklepem lokalnego fanatyka. Tzw. bunkrowca, czyli wyznawcę bunkrów jako religii nadającej sens życiu. On to, wyczuwszy w nas widocznie pielgrzymów szukających mądrości życiowej, wskazał nam najpierw dwa lokalne nieturystyczne bunkry (w jednym z nich wizytował kiedyś Hitler) a później opowiedział różne ciekawe historie z rejonu. Między innymi opowiedział o Pierwszej Wojnie Kratowej, która miała miejsce kilka lat wcześniej.
Pierwsza Wojna Kratowa wybuchła między bunkrowcami a władzami gminy, które postanowiły zakratować wejścia do bunkrów przejmując tym samym nad nimi kontrolę. Po takiej napaści na święte bunkry bunkrowcy bez wahania wypowiedzieli wojnę gminie i jak tylko pojawiła się gdzieś krata, to za kilka dni została wysadzona w powietrze. Ostatecznie bunkrowcy wojnę wygrali, bo gminy nie stać na wymienianie krat co tydzień.
Teraz szykuje się Druga Wojna Kratowa, bo z kolei nietoperzyści dostali ponoć jakąś grubszą dotację. Nietoperzyści to ci, którzy w świętych bunkrach MRU, oddają hołd świętym nietoperzom, które sobie w nich znalazły najlepszy dom na świecie i zlatują co roku na zimę w liczbie 30 tysięcy sztuk, żeby się zahibernować do wiosny.
W konflikcie między gminą, bunkrowcami i nietoperzystami stoję zdecydowanie po stronie bunkrowców. Dlaczego. Bo gmina to władza ja mam na władzę alergię, a nietoperzyści są nudni, jak wszystko co ekologiczne.
Bunkrowcy z kolei są fajni, piją piwo i lubią wysadzać różne rzeczy. Gdybym musiał wybierać czy modlić się do władzy, planety czy bunkrów, wybrałbym bunkry. Nawet mi nie przeszkadza fakt, że lokalny bunkrowiec próbował zabić mi żonę:
Poza tym bunkrowcy i tak zawsze wygrają. Ani papier, ani pieczątka, ani nietoperz nie mają nic do gadania, kiedy do gry dołącza radosna, spontaniczna detonacja.
W bunkrze znaleźliśmy też coś niezwykłego, coś co wszyscy przegapili: niemiecki excalibur. Oryginalny excalibur był to miecz wbity w skałę, który według legendy czekał, aż go wyciągnie ktoś o odpowiednim sercu. Tym kimś okazał się król Arthur, szef rycerzy okrągłego stołu, mityczny król Anglii.
Excalibur z MRU też czeka aż go ktoś wyciągnie. Ten ktoś stanie się wielkim wodzem, wygra wybory i zrobi socjal dla każdego. I wszyscy będą szczęśliwi, bo będą mieli wszystko za darmo.
A potem wszystko się zawali i to nie będzie jego wina, tylko kogo innego, bo on przecież chciał dobrze i był dobry, bo wyrwał excalibur z MRU.
Inną ciekawą rzeczą podczas pielgrzymki są przedziwne napisy na ścianach, murach, bunkrach i tablicach ogłoszeniowych. We wsi Wysoka znaleźliśmy przykładowo taki napis:
Ciekawe czy autor żyje. Dałbym mu cudowny obrazek.
Żegnamy bunkry i udajemy się do Poznania a zaraz potem na północ, nad morze. Taki jest plan, ale ten plan może się kompletnie nie udać, bo pada deszcz a w czasie deszczu to my jeździć nie możemy. Nie tym co mamy i nie w tym co mamy.
Ale na tym polega cudowność tej Pielgrzymki, że polegamy na cudach. Liczymy na to, że rozstąpi się deszcz przed nami, czy coś w tym rodzaju.
Kto chce się spotkać w Poznaniu, niech śledzi relację na żywo!